Patryk Klofik bez tajemnic.

DSC0625218 Grudnia, “Magazyn Piłkarz” opublikował wywiad z Patrykiem Klofikiem – “Kilofem”, piłkarzem IV – ligowej Iskry Szydłowo.

Mało kto wie (wiedział?), ale Patryk Klofik z Bydgoszczą był związany na długo zanim podpisał umowę z Zawiszą. Tutaj się urodził i mieszkał do trzeciego roku życia. Od trzech lat z kolei nie ma go już w Bydgoszczy jako zawodnika. Namówiliśmy go jednak na wspomnienia występów w niebiesko-czarnych barwach, rozmowę o łowieniu ryb, laluniach, a także grze w… IV-ligowej Iskrze Szydłowo.

Eryk Dominiczak: Dobrze się kamuflujesz. Nawet serwis 90minut.pl nie wie, gdzie obecnie występujesz.
Patryk Klofik: (śmiech) Jestem na razie u siebie, w swoim mieście – Pile. Mam teraz niecałe 10 kilometrów do swojego IV-ligowego klubu – Iskry Szydłowo. Jestem na miejscu z żoną i dzieciakami. No i jeszcze coś, jak to się mówi, pokopuję dla zabawy.

Gdy rozmawialiśmy po twoim przyjściu do Zawiszy, mówiłeś, że to jest dla ciebie etap odbudowy. Z Iskrą jest podobnie?
– To jest już raczej jakaś pasja, jakieś hobby, żeby nie siedzieć w domu i czymś się zajmowąc.

– Czyli na razie nie ma planu, żebyś zagrał gdzieś wyżej?
– Na dzisiaj raczej nie, ale co się wydarzy – to jeszcze życie pokaże. Były jakieś tam luźne rozmowy, telefony, jakieś odgłosy, ale z konkretami cisza.

Skąd pomysł, żeby zagrać właśnie w Szydłowie?
– Miałem kilkumiesięczną, trwającą chyba sześć czy siedem miesięcy, przerwę w grze. Pomysł pojawił się wcześniej, ale na początku nie zdecydowałem się na grę w Szydłowie. Ale po pewnych perypetiach życiowych doszedłem do wniosku, że warto jeszcze gdzieś pograć. I chyba nie wyglądam jeszcze tak źle na tle tej czwartej ligi. Kilka bramek, chyba siedem, udało mi się zdobyć. Nie ma dramatu. Oczywiście, nie jest to nie wiadomo jaki poziom. Szału na pewno nie ma.

Dla byłego zawodnika klubów takich jak Zagłębie Lubin, Zawisza czy Śląsk Wrocław nie jest łatwo przestawić się na rywalizację z Huraganem Pobiedziska czy Płomieniem Przyprostynia.
– Jak to się mówi, jest tak zwana przepaść. Do nazw zespołów rywali nie przywiązuję wielkiej wagi, ale oczywiście szanuję przeciwnika, bo trzeba go szanować. To jest jednak czwarta liga, liga amatorska, nie to, co chociażby druga czy trzecia. Tutaj spora część chłopaków pracuje, nie mogą być zawsze na treningach, które mamy trzy razy w tygodniu.

– Co najbardziej wyhamowało twoją przygodę z piłką – końcówka w Zawiszy czy problemy Calisii?
– W sumie najgorszy był ten moment odejścia z Zawiszy. Pan prezes Osuch przesunął mnie do rezerw. Miałem jeszcze propozycję z Łęcznej, był to konkretny temat, ale wtedy pan Osuch nie zgodził się na moje odejście, bo Łęczna i Zawisza ze sobą rywalizowały. Trenowałem więc z drugim zespołem, a propozycja przejścia do Calisii pojawiła się w ostatniej chwili. I tam w sumie było już chyba po mnie. Pierwsze mecze jeszcze nie były złe, ale dalej… masakra.

Wypadłeś z zespołu Zawiszy, mimo że nie byłeś jakimś głębokim rezerwowym.
– O powody mojego przesunięcia do rezerw trzeba by zapytać pana Osucha i trenera Kubota, bo to była ich decyzja. Na piętnaście spotkań w I lidze jesienią zagrałem chyba w dwunastu, występowałem w pierwszym składzie. Nie mówię, że to jest nie wiadomo jakie osiągnięcie czy sukces, ale gdy wychodziłem z „Zetką” na piersi, dawałem z siebie wszystko. Widocznie to było za mało.

– Twoja sytuacja prywatna też nie pomagała.
– Miałem perypetie życiowe. Teraz jest już ok. Jestem z żoną, dzieci są ze mną w domu. Nie mam się o co martwić. Takie jest życie – nikt nie wie, co będzie jutro, na drugi dzień. Moje potoczyło się tak, a nie inaczej. Trochę szkoda, że z tego zakrętu długo wychodziłem na prostą. Ale najważniejsze, że teraz wszyscy jesteśmy razem i jesteśmy zdrowi – dzieci, żona i ja.

– Z czym ci się kojarzy słowo „lalunia”?
– Mnie kojarzy się z pięknym strzałem, uderzeniem z dystansu, z ładną bramką.

Pytam, bo chcę wrócić do tematu Calisii. Tam kilka takich bramek zdobyłeś, a mimo to mówisz, że to był twój upadek – dlaczego?
– Pewnie dlatego, że w klubie było dużo problemów, głównie finansowych. Nie było pensji, nie było jak funkcjonować. A to miało duży wpływ na zespół. Zresztą, zespół jak na II ligę mieliśmy dobry. A za trenera Sławka Majaka, w końcu znaną postać w świecie piłkarskim. Człowieka z charyzmą, który sam grał na wysokim poziomie i umiał dotrzeć do zawodników. Sądzę, że on dla tego klubu zrobił dużo, a klub dla niego – nic. I dlatego to się wszystko rozsypało

.– Rozsypał się także Zawisza. Ty pamiętasz jeszcze dość wypełnione trybuny, a jak dzisiaj patrzysz na mecze niebiesko-czarnych, to jakie wyciągasz wnioski?
– Patrzę na to i się trzymam za głowę. Nie wierzę, jak można przez rok czasu tak zostawić klub. No, może nie zostawić, ale postawić go w tak strasznej sytuacji. Śledzę wyniki swoich byłych klubów, oglądam mecze i przykro mi jest, jak po meczu z Podbeskidziem chłopacy idą szybko po ostatnim gwizdku do szatni. Tak jakby przyjechali, odhaczyli i tyle. Wiem, co oni czują. Oglądam non stop ekstraklasę, wolę zobaczyć mecz polskiej ligi niż jakąś Sevillę z Villareal. I dlatego źle się na to patrzy.

– Koszula bliższa ciału.
– Widać, że coś się w Zawiszy dzieje, że coś im weszło do głowy. Zobacz, czy to „Masło” czy ktoś inny – jak nie idzie, to są ataki, głupie kartki. Ostatnio Masłowski dostał czerwoną, teraz znowu żółtą, choć wejście było niby na czerwoną. Nieciekawie tam musi być. Współczuję chłopakom, bo aż niemożliwe, żeby po takim osiągnięciu jak Puchar Polski wszystko tak się zaczęło sypać.

– Kuba Wójcicki po meczu z Podbeskidziem powiedział: „Co z tego, że myślimy, jak przychodzi mecz i gówno z tego wychodzi”. Nie poznaję człowieka.

Ciąg dalszy na portalu magazynu Piłkarz – poniżej link

http://magazynpilkarz.pl/patryk-klofik-wole-ogladac-ekstraklase-podbeskidzie-zawisza-niz-sevilla-villareal/

| rozmawiał Eryk Dominiczak

WKRÓTCE O ZMIANACH PERSONALNYCH !

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.